Expect the unexpected.

"Oczekuje nieoczekiwanego" stanie się chyba moim mottem życiowym bo spełnia się ostatnio w 100%. Ostatnie tygodnie przyniosły dużo dziwnych, pozytywnych jak i negatywnych i wcale nieoczekiwanych sytuacji w sumie aż trudno uwierzyć ale o tym nie będę za dużo mówiła.
Mogę powiedzieć tylko tyle, że nad au pairkach w mojej rodzinie wisi jakieś fatum! To jest aż troszkę przerażające ale również nie będę tego bardziej rozwijać. Może troszkę później, jak będzie to już bardziej pewne :)
To była pierwsza wersja .

"Zaczęłam pisać tą notkę jakiś czas temu, miała one wyglądać całkowicie inaczej, miała być przepełniona moją radością i w ogóle szczęściem bo dużo wtedy się w moim życiu działo. Całe szczęście jej nie opublikowałam bo od tamtego czasu wszystko uległo zmianie. Naprawdę. Był taki jeden weekend i wszystko się dziwnie porozpierdzielało i nie wiadomo co. A teraz znowu obróciło się to w taki sposób, którego nikt się nie spodziewał. Jednak nie będę o tym więcej pisać ."

Czy kogoś zaskoczę, że u mnie znowu się pozmieniało?!
Od razu przepraszam, za chaos panujący w tej notce. Takie już moje życie.

________________________________________________________________________________

Na początku bardzo dziękuję osobom, które nadal wchodzą na tego bloga i które wysyłają mi emaile z przeróżnymi pytaniami! Nawet nie wiece jak mi jest miło w takich chwilach! :)))

Nie wiem dokładnie od czego powinnam zacząć. Chyba muszę się cofnąć jakieś 2 miesiące wstecz kiedy to przyjechałam na wakacje do mojej kochanej Polandii.

06.08 wylądowałam w Krakowie. Przyjechali po mnie oczywiście moi kochani rodzice, przywieźli mi nawet prowiant w postaci drożdżówkowych warkoczy z serem i makiem oraz kawy. Nie wiem czy wy też tak macie, ale nawet jeśli w samolocie jem to po wyjściu z lotniska dopada mnie mega głód i muszę na gwałt coś szybko zjeść!
Ruszyliśmy w drogę powrotną. Troszkę to wszystko trwało bo jednak blisko Krakowa nie mieszkam, a na dodatek jeszcze podjechaliśmy do Auchana na zakupy. I tu już zaczynało mi coś śmierdzieć. Chodziliśmy po tym sklepie za byle czym, byle tylko w nim być. A tutaj lodówki sprawdzić dla mojego brata, a tu kawy i coś tam jeszcze. Same pierdoły.
Kiedy w końcu ubłagałam moich kochanych staruszków żeby wyjść z tego sklepu i żeby zabrali mnie do domu, bo głowa mi pęka od tego zmęczenia i w ogóle, to moja mama wpadła na pomysł " To może pojedziemy jeszcze na cmentarz na chwile?". Oczywiście ja już wkurzona.. Ileż rzeczy można załatwiać akurat w ten dzień.. i na dodatek umieram z bólu.
Po długim narzekaniu w końcu pojechaliśmy do domu. Tatko pomógł mi z moją walizką , mama wzięła zakupy i poszliśmy do domu. Wtargaliśmy się na to 2-gie piętro w moim kochanym wieżowcu i mama mówi "Otwieraj".
Otwieram drzwi ................. a tam moja siostra, szwagier, siostrzenica i babcia stoją z tortem i zaczynają mi śpiewać STO LAT.
Nie musi być to zaskoczeniem ale oczywiście rozpłakałam się jak małe dziecko. Nie dość, że miałam ich wszystkich na raz w domu, po 2 miesiącach tak fajnie było ich widzieć to na dodatek zrobili mi taką cudowną niespodziankę. Ogółem to wszyscy płakali. Ja, moja siostra, babacia, mama i Julcia bo wystraszyła się tego nagłego szumu. Szkoda bardzo, że nie było z nami mojego brata jednak on w tym momencie wspinał się na Mount Blanc, z czego jestem bardzo dumna!!
Później doszła do nas moja przyjaciółka i mieliśmy małą imprezkę która trwała, i trwała, i trwała :)

W Polsce byłam przed 18 dni. Nie będę opisywała każdego dnia bo i sama ich dokładnie już nie pamiętam jednak były to cudowne dni. Spędziłam ogromnie dużo czasu z moją małą, najukochańszą osoba na świecie -Julcią oraz z moją cudowną siostrą. Spędziłam okropnie dużo czasu z moimi znajomymi, dużo było śmiechu, dużo było imprez. Udało mi się odwiedzić nawet moje ukochane Świętokrzyskie. Na mojej Ludyni byłam przez kilka dni (tradycja została podtrzymana, jeżdżę tam co roku odkąd skończyłam jakoś 7 lat hehe).
Najśmieszniejsze jest to, że przez te całe 18 dni widziałam się z moją przyjaciółką zaledwie kilka razy. Wszystko przez to, że wiedziałyśmy, że przed nami cały rok w Anglii razem... Ależ się wtedy myliłyśmy.

Kiedy zbliżał się dzień wyjazdu miałam napady płaczu. Nie to, że nie chciałam wracać do Anglii. Nie to, że jest mi tutaj źle, bo jest mi tutaj jak najbardziej dobrze. Po prostu opuszczanie bliskich osób jest cholernie smutne, przynajmniej dla mnie i to się nie zmieni :) Zawsze będę za nimi cholernie tęskniła i zawsze będę za nimi cholernie płakać podczas pożegnań.

24.08 byłam już w Anglii. Ogółem postaram się opisać wszystko w wielkim skrócie, żeby nie zanudzać.
Od tego czasu mogę szczerze powiedzieć, że z dzieciakami układa mi się dobrze. Odkąd wróciłam z Polski, moje aupairkowanie stało się tu jeszcze lepsze niż było wcześniej. A szczególnie moje relacje z dziećmi się polepszyły. Nie wiem co było tego przyczyną ale naprawdę wszystko stało się wtedy łatwiejsze :)

Dzień później (25.08)przyleciała tu moja przyjaciółka. Mój kochany Trish, z którym spędziłam niestety tylko chwilke (a nawet kilka dni i nocy w moim pokoju!) a miał być to rok. Wyszło jak wyszło, cieszę się tylko, że teraz jest szczęśliwa. Jeśli to czytasz Patryku mój to wiedz, że Cię Kocham i tęsknię cholernie. 

Co do mojej rodziny, to zaskoczyli mnie po raz setny a stało się to 29.08 . Siedzę sobie w pokoju i nagle przychodzi do mnie K z L i wypytują, czy znam : Neon Jungle, The Vamps, Rizzle Kicks itd. oczywiście ze wszystkich wymienionych znałam tylko kilka, więc powiedziałam, że niby tak itp. ale i tak nie wiedziałam o co chodzi. Nagle wyciągają biletu i BOOOOOOM jadę następnego dnia do Birmingham na FUSION FESTIVAL <3
Nie będę ukrywać, że na początku było średnio. Przyczynił się do tego też deszcz który nagle zaczął padać, przez co wszyscy wyglądaliśmy ja wyglądaliśmy. Jeśli chodzi o same koncerty to odkąd zagrali The Vamps (wydaje się to dla mnie śmieszne, ale po tym koncercie dowiedziałam się jak tak naprawdę bardzo ich lubie tylko nie mylcie mnie z ich super fanką!) bawiłyśmy się nieziemsko!
Jako ostatni zagrał Pitbull, nigdy w życiu nie pomyślałabym, że będę skakać w Anglii niemal pod sceną do jego piosenek. Cały tłum skakał, śpiewał... no istne szaleństwo. A jednak! Oczekuj nie oczekiwanego ;)

05.09 był to jeden z najsmutniejszych dni w całym moim pobycie tutaj. Musiałam pożegnać się z Trish. Na lotnisko wybrałyśmy się w trójeczkę, pojechała z nami również Dorota. Oczywiście pierwsze co zrobiłyśmy w Birmingham to poszłyśmy na super mega zdrowy lunch tj. zestaw z McDonalds. Napchałyśmy się tym wszystkim, posiedziałyśmy trochę i wyruszyłyśmy na kolejny pociąg na lotnisko. Oczywiście gdyby nie Dorota, to pewnie wsiadłybyśmy do złego pociągu, tylko ona była pewna tego, że siedzimy w tym właściwym. Na samym lotnisku ogółem było trochę zamieszania, ale dałyśmy sobie jakoś radę. No i nadszedł czas pożegnać. Nie będzie tu nowością, że płakałam jak bóbr. Nienawidzę pożegnań. Nikt chyba tego nie lubi a szczególnie jeśli trzeba pożegnać się z osobą, która jest cholernie ważna. No ale stało się.. popłakałyśmy, wyściskałyśmy się i poszłyśmy na kolejny pociąg do centrum.
Żeby zapomnieć o smutku, poszłyśmy na zakupy. Ciężko przejść obok Primarku obojętnie prawda?

Jednym z ważniejszych też dla mnie dni było 09.09 , wtedy właśnie moja kochana malutka poszła pierwszy raz do pree-school tak więc i ja pierwszy raz miałam 4 h wolnego w dniu pracującym. Ważny to był dzień hehe!

19.09 do Anglii zawitał mój kochany tatko z naszymi znajomymi. Spotkałam się z nim dopiero następnego dnia. Zatrzymał się u znajomego, który mieszka w Dudley. I to właśnie Dudley było motywem przewodnim tamtego weekendu.
Był to weekend pełen wrażeń, tego możecie być pewni. Na początku, z samego rana, nie potrafiłam dokładnie umówić się na żadną konkretną godzinę i żadne konkretne miejsce do spotkania z moim tatą. Cały czas było "A gdzie Ci jest lepiej" grr. Także od rana byłam lekko poddenerwowana.
Wyszło na to, że miałam dojechać do West Bromwich. I tutaj zaczyna się moja pociągowo-autobusowa przygoda. Standardowo wyjechałam z Bromsgrove do Birmingham po czym na stacji udałam się do punktu pomocy, żeby kupić bilet do owego West Bromwich. Kobieta, która tam pracuje oczywiście, że mi pomogła. Niestety tylko musiałam przedostać się z Birmingham New Street do Birmingham Snow Hill. Nie rozumiałam dokładnie o co jej chodziło, strasznie szybko mówiła i to jeszcze z dziwnym akcentem.
Jeśli ktoś dobrze mnie zna, to wie, że orientacja w terenie jest u mnie kiepska. Gubię się dosłownie wszędzie. Ale podjęłam się tego wyzwania.Stwierdziłam, że znajdę to na Google Map i dojdę tam posługując się GPSem. Wszystko spoko tylko tak jakby miałam 20% baterii, bilet do miasta, które nie było West Bromwich, i zero pojęcia co w sumie dalej mam robić.
Musiałam jednak sobie jakoś poradzić. Szybko uporałam się z dojściem do tego Snow Hill, nie było to wcale takie trudne. Gorzej było już z samym dojazdem do miejsca w którym był mój tata.
Bilet, który sprzedała mi kobieta na stacji nie był nie do West Bromwich ale do The Hawthorns. Naprawdę ten widok ucieszył mnie niezmiernie. Ale kij, skoro ona mówiła, że mam tak jechać no to co mam robić? Jadę!
Wysiadłam w tym The Hawthorns. Nie zgubiłam się. Chciałam kupić kolejny bilet na stacji tylko tym razem do miejsca docelowego. Niestety okienko było zamknięte więc nawet nie miałam jak kogoś poprosić o pomoc. Znalazłam więc automat. Zaczynam w końcu po kolei wpisywać literki nazwy tej miejscowości, niestety połączenia nie wykryło. To było cudowne uczucie. Nie wiedziałam totalnie gdzie jestem, nie miałam kogo poprosić o pomoc a mój telefon był już niemal rozładowany. Pozdro.
Poszłam więc sprawdzić busy, oczywiście rozkładów kompletnie nie kumałam i wróciłam na stacje na której odnalazłam wywieszkę połączeń. Okazało się, że do West Bromwich mogę dojechać stąd tylko i wyłącznie busem. Także wróciłam jeszcze raz na przystanek, pamiętam była 13:02, sprawdzam rozkład jazdy iiiiiii?
Autobus ten w tym okresie jeździ tylko co 30 minut zaczynając od pełnej godziny. Czyli spóźniłam się aż 2 minuty. Co zrobić? Usiadłam na przystanku, za którym był zakład pracy. Nagle dookoła mnie pojawiali się ludzie tylko i wyłącznie indyjskiej urody. Zaczęłam się czuj co najmniej dziwnie. Szczególnie, że wszyscy w samochodach się na mnie gapili a jeden motocyklista nawet stanął wyjeżdżając z parkingu, żeby mi pomachać. No ale w końcu przyjechał ten autobus. Uwielbiam podróże autobusami tutaj hehe. Zawsze trafiam na świetnych kierowców haha!
I tak koniec końców po jakoś 2 lub 3 godzinach podróżowania, znalazłam się z moim tatinkiem i znajomymi w West Bromwich. Szybkie zakupy, coś do jedzenia i pojechaliśmy autobusem do Dudley. Później działo się już tyle rzeczy, że nie będę o tym mówić.

Później działy się już normalne rzeczy. Standardowo byłam chora i to przez dość długi czas bo trzymało mnie ponad tydzień. Kupiłam masę książek. Zabookowałam bilety na święta do Polski 19.12-02.01. Przesiedziałam godziny na Skype rozmawiając z moją rodziną. Leniłam się w moim łóżku itp. itd. Czyli w sumie nic ciekawego :) W mieście są dwie nowe au pairki. Jedna z niemiec oraz druga z hiszpanii. Tej drugiej nie miałam jeszcze okazji poznać, mam nadzieję, że niedługo to nastąpi ale z Evą dogadujemy się dobrze, choć nie utrzymujemy bliższych kontaktów.

Z takich teraźniejszych spraw to rano 9.10 spontanicznie zaplanowałam sobie wycieczkę do Leeds. Oczywiście, strach był nieziemski. Sama jechać ponad 2 h pociągiem do obcego miasta. Ależ ja się bałam, że wysiądę na złym przystanku! Jednak wszystko się udało. Dotarłam cała i zdrowa. Spędziłam cudowny czas i już o 15:30 następnego dnia byłam w domu. Miałam zostać na caluuutki weekend jednak sprawy potoczyły się jak potoczyły :(

_______________________________________________________________________________

Jestem świadoma, że zapuściłam tego bloga okropnie. Jestem na etapie wielkich zmian w moim życiu aktualnie i blog będzie kolejną zmianą.

Po pierwsze, chciałabym wprowadzić tutaj jakieś zmiany nie będzie to raczej blog typowo au pairkowy, bardziej może będę skupiała się na życiu w Anglii. Mam kilka planów w głowie, jednak zobaczymy co z tego wyjdzie.

Po drugie, nie wiem jaki jeszcze będzie to dzień, muszę na spokojnie jakiś wybrać, ale posty będą pojawiały się co tydzień lub dwa. Jak na razie najbardziej podoba mi się opcja pisania w niedziele, więc prawdopodobnie tak to już zostanie ;)

Po trzecie jeśli macie jakieś pytania, coś was ciekawi, macie jakieś pomysły, chcecie się spotkać lub po prostu porozmawiać zapraszam do zakładki KONTAKT


Jak zawsze możecie podglądać moje zdjęcia na :
www.instagram.com/wyjscieeawaryjnee

Pozdrawiam serdecznie,
Martyna xxx

Komentarze

  1. Martynko jak się cieszę, że w końcu coś napisałaś! Wiesz, że śledzę Cię na instagramie ale tutaj mogłam dowiedzieć się czegoś więcej.
    Trzymam za Ciebie kciuki i czekam na kolejne posty :) Nie daj czekać kolejne 2 miesiące ;)

    Zapraszam do mnie http://goldenmove.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Też zawsze się boję podróżowania sama po nowych miejscach, przed wyjazdem dokładnie na google maps sprawdzam jak dojść do docelowego miejsca :P Fajnie, że masz możliwość odwiedzania się z rodziną, no ale Anglia to nie USA, że bez wizy ani rusz :(
    Czekam na następne posty! Powodzenia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. jesteś w ciąży? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, nie to tylko taki instagramowy żart ;) Potrafię tak wypchać brzuch

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty